„Uniwersalny” czy „światowy”?
Krytyka kalendarza gregoriańskiego narastała. Trwała przez wiele wieków, ale szczególne jej nasilenie przypadło na wiek XIX i nasze stulecie.
Powstało wiele projektów reformy. Reformy — trzeba to podkreślić — „wewnętrznej”, bo wszyscy projektodawcy uważali, że ta 26-sekundowa różnica, jaka istnieje między rokiem zwrotnikowym a rokiem kalendarzowym, nie ma istotnego znaczenia. 1 dzień różnicy nastąpi przecież dopiero w 4882 r., a więc w 3300 lat od wprowadzenia obecnego kalendarza. Jest to perspektywa bardzo odległa.
Nasz kalendarz: ma formalnie cykl 4-letni, ale faktycznie — 400-letni. Cykl 400-letni liczy 146.097 dni. Rok kalendarza gregoriańskiego w tym cyklu wynosi więc 365,2425 dnia, rok zwrotnikowy natomiast — 385,242198. Różnica wynosi 0,000302 dnia. Daje to odchylenie 1 dnia w okresie ok. 3300 lat.
Na temat reformy kalendarza wypowiadali się filozofowie, matematycy, astronomowie, ekonomiści i politycy.
W 1914 r. zwołano nawet specjalny kongres w Szwajcarii, na którym rozważano różne projekty.
Sporo uwagi poświęcił potrzebie reformy również kongres Międzynarodowej Unii Astronomicznej, obradującej w 1922 r. w Rzymie. Przy okazji wysunął on postulat przesunięcia początku roku, czyli dnia 1 stycznia, na moment zimowego przesilenia dnia z nocą, które przypada obecnie 22 XII.
Sprawą reformy zajęła się również Liga Narodów. W 1925 r. przedstawiono jej aż 40 projektów. W dalszych latach — do 1939 r. — liczba ich urosła do około 200. Dwa spośród nich na pewno zasługują na uwagę.
I. „Kalendarz uniwersalny”
Według tego kalendarza rok miałby 13 miesięcy 28-dniowych, każdy miesiąc — 4 tygodnie, każdy tydzień — 7 dni.
„Dodatkowy” 13 miesiąc byłby umieszczony w środku, a więc — po VI a przed VII miesiącem.
Pierwsze półrocze składałoby się z 6 pierwszych miesięcy oraz pierwszej połowy miesiąca dodatkowego (środkowego) i miałoby 182 dni (6X28+14).
Drugie — z 6 końcowych oraz drugiej połowy miesiąca dodatkowego (środkowego) i miałoby również 182 dni.
Rok taki można dzielić na kwartały, liczące po 91 dni, które jednak nie pokrywałyby się z miesiącami.
A więc rok „kalendarza uniwersalnego” składałby się z 364 dni. „Dni dodatkowe” byłyby „dniami bez daty”. W roku zwyczajnym „dzień bez daty” występowałby na zakończenie roku, w roku przestępnym — również po VI miesiącu.
W kalendarzu tak pomyślanym każdy dzień miesiąca miałby swoje stałe numery. Jeśli miesiące zaczynałyby się w niedziele — daty poszczególnych dni przedstawiałyby się następująco:
W pierwszym wariancie niedziele każdego miesiąca miałyby więc numery: 1, 8, 15, 22, poniedziałki — 2, 9, 16, 23, wtorki — 3, 10, 17, 24 itd. W drugim — poniedziałki miałyby numery: 1, 8, 15, 22, wtorki — 2, 9, 16, 23, środy — 3, 10, 17, 24 itd. W takim układzie łatwo byłoby wiedzieć, że np. 13 VI znaczy: w pierwszym wariancie — piątek, w drugim — sobota. Obliczenie dnia w tym kalendarzu wyglądałoby tak: 13 — 7 = 6. Ponieważ 6 byłoby dniem piątym w miesiącu zaczynającym się od niedzieli — wobec tego chodziłoby o piątek. W miesiącu zaczynającym się od poniedziałku 6 byłoby szóstym dniem tygodnia, a zatem chodziłoby o sobotę. A np. 17 VI? Sposób obliczenia wyglądałby tak: 17 : 7 = 2. Pozostała z rachunku reszta 3 wskazywałaby kolejny dzień tygodnia (w wersji pierwszej — byłby to wtorek, w wersji drugiej — środa).
Proste? Oczywiście. Stabilizacja dat w kalendarzu to przecież sprawa niebłaha.
Proponowany kalendarz ma zresztą więcej zalet.
Zyskał wielu zwolenników. Propagowany był i jest zwłaszcza w USA. Do dziś działa tu Towarzystwo Wszechświatowego Kalendarza (z siedzibą w Waszyngtonie), które bardzo energicznie reklamuje ten właśnie kalendarz, zwłaszcza w wersji „poniedziałkowej” i z środkowym miesiącem — „Solariusem”.